Doktor Paula McGanna był absolutnie perfekcyjnie wykreowaną i zagraną postacią (jak zresztą właściwie każda inkarnacja Doktora do tej pory), podobnie strasznie lubię Mistrza jako zombie-terminatora. Tym bardziej szkoda, że scenariusz filmu był pisany na kolanie, efekty specjalne zakrawały na kpinę i żadne z wyżej wymienionych wcieleń już się na ekranach nie pojawiło.
No i w nowych seriach wytłumaczenia, dlaczego tym razem Mistrz zmartwychwstał i jeszcze się mógł regenerować, choć możliwe, że twórcy uznali scenariusz filmu za tak głupi, że nie warto było nawet się do niego odwoływać ;)
Mógł regenerować, bo go Władcy Czasu wskrzesili aby walczył w Wojnie Czasu. Natomiast nie ma ani odrobiny waśnień, jak on tę Wojnę przeżył, skoro broń użyta przez Doktora załatwiła zarówno Daleków, jak i Władców - obie strony starcia
No nie no, odnośnie tego wyjaśnienia akurat są: jeszcze przed wybuchowym zakończeniem wojny wykonał skok w czasie najdalej jak mógł, czyli do okresu tuż przed końcem wszechświata.
Wyjaśnienia ze wskrzeszeniem go przez Władców Czasu nie kupuję. Po pierwsze: po co go wskrzesili, skoro raczej się po nim nie mogli spodziewać lojalności wobec Gallifrey, a co więcej dopiero co sami skazali go na śmierć? Po drugie i najważniejsze: jak go niby wskrzesili? Od teraz Władcy Czasu mają magiczną maszynkę-zmartwychwstałkę czy co?
Ale jeszcze gdzieś musiał zregenerować - Doktor nie poznał prof. Yany, czyli podczas Wojny Mistrz miał inną postać.
Tym gorzej. To znaczy że Mistrz w nowych seriach jest co najmniej osiemnastym wcieleniem na trzynaście możliwych.
Wcielenia Mistrza to akurat wyjaśniona kwestia - pierwszy Mistrz z klasycznych serii to jego trzynaste wcielenie. Czternaste to Mistrz w ciele ukradzionym niejakiemu Tremasowi. Piętnaste to ten z filmu.
A możliwe. Mogłem czegoś nie załapać, bo mój angielski nie jest idealny, a klasyczne serie oglądałem raczej z doskoku po kilka odcinków niż wszystko po kolei.
W ogóle to jest skomplikowane - Mistrz grany przez R. Delgado to pierwsze telewizyjne, ale trzynaste w świecie DW wcielenie Mistrza. Następnie jest taki Mistrz wyglądający jak żywy truposz, ale to nadal Trzynasty Mistrz, tylko ranny, i nie będący już w stanie regenerować. Potem w niewyjaśniony sposób kradnie Tremasowi ciało, i w swoim czternastym wcieleniu pozostaje aż do początku filmu. Jako ciekawostkę dorzucę dwa fakty: po pierwsze Doktorowi podczas regeneracji w Czwartego pomaga pewien inny, zaprzyjaźniony Władca Czasu. Pierwotnie miał mu pomóc właśnie Mistrz, ale grający go Roger Delgado niespodziewanie zmarł. Oprócz tego Mistrz i Doktor mieli być braćmi, ale w ostatnim momencie scenarzysta wyciął ten wątek z przygód Piątego Doktora (Tam padła kwestia "Czy nie okażesz łaski własnemu..." Ostatnie słowo, "bratu", zostało usunięte ze scenariusza)
Nie do końca masz rację, jeśli chodzi o losy Mistrza :) Delgado to 12 wcielenie Mastera, natomiast "Deadman" jest 13 wcieleniem. Następnie kradnie ciało Tremasa w odcinku The Keeper of Traken, już nie pamiętam jak, ale jakoś zostało to "wyjaśnione" ;) Z kolei ten wygląd został mu podarowany wraz z nowym cyklem regeneracji j przez władców czasu w odcinku "The Five Doctors" za pomoc, jaką miał udzielić Doctorowi. Pogmatwane, ale to nie dziwi akurat w przypadku tak niebanalnego serialu, jakim jest Doctor Who ;)
Odnośnie ciekawostek to masz rację :)
Nie całkiem. Delgado to jednak nr 13, podobnie jak ów "żywy trup" - to to samo wcielenie. (Nie mógł zregenerować, a został bardzo ciężko ranny - stąd wygląd "trupa") Następnie w niewyjaśniony nigdy sposób kradnie on ciało Tremasowi, i to nie ma nic wspólnego z "The five Doctors" - w końcu w tej przygodzie Mistrzowi już w ciele Tremasa Władcy obiecują nowe regeneracje (Ale w końcu ich nie otrzymuje)
zgadzam się całkowicie, Doktor bardzo dobry, ale w kiepskim filmie, a szkoda, bo Ósmy miał spory potencjał
Podobno ten potencjał został znacznie lepiej wykorzystany w słuchowiskach z nim w roli głównej. Osobiście jeszcze nie sprawdziłem, ale myślę, że warto się zainteresować :)
ja osobiście mam ogromny sentyment do tego filmu bo Doktor podoba mi się w nim niesamowicie ale jest on chyba jedynym elementem brytyjskim w całej tej historii (nie licząc filiżanki z herbatą) cała reszta została dopasowana znowu pod USA - miejsce, bohaterowie itd. Doktor jest sam w sobie przeuroczy i fantastycznie ubrany. Właściwie na myśl o Doktorze jako takim w dużej mierze mam przed oczami właśnie postać 8. Nie mam pojęcia jak scenarzyści serialowi sobie poradzą z "fantem" 13 żyć doktora poruszonymi tu w fabule co było dla tej historii istotną osią wydarzeń. Obawiam się że nie za bardzo była taktyka tego filmu przemyślana pod kątem jednak serialu i jego ewentualnej przyszłości. Odnosząc się do fabuły to cudów tu nie ma przynajmniej w zakresie wątków przygodowych (dla mnie zdecydowanie za długi wstęp i te sprawy szpitalne 0 ileż razy można powtarzać że ma 2 serca!) natomiast pod kątem "romansu" jak najbardziej, od razu ta historia zyskuje (tylko Doctor chyba nie do końca o romansach powinien być ;)). Miło mi się oglądało bo to zawsze będzie moje pierwsze spotkanie z Doctorem ;) szkoda tylko że lekko zamerykanizowanym.
Z trwale anihilowanym Mistrzem sobie poradzili bez mrugnięcia powieką, poradzą sobie i z Doktorem zbliżającym się do ostatniej regeneracji ;)
cała nadzieja w Moffacie ale znając jego radykalny sposób pisania scenariusza myślę że problemu nie będzie ;)
Dla Moffata nic nie stanowi problemu, on wyjaśni wszystko i jeszcze bardziej namiesza, wiadomo, wibbly-wobbly, timey-wimey. :)